Szanowni Goście
z Polski, serdecznie witam na mojej stronie! Bardzo się cieszę, ze licznik
strony pokazuje iż mam dużo polskich goście na mojej stronie
internetowej. Dlatego chciałbym tu
przedstawić list jednego gościa z moją odpowiedzią.
Odpowiedź chyba mówi za siebie i nie wymaga komentarza. Jedna jednak uwaga: kto w tej
dziedzinie poważnie pracuje wie co to jest karma i nie stara się z
tego robić dochodowy biznes. Chodzi tu przede wszystkim o to aby
pomagać. Nie trzeba koniecznie mówić o „regresji” lecz można
używać pojęcie „cofanie” lub „terapia cofania” – przynajmniej do
momentu, kiedy nawet ten wyraz będzie „chroniony”...
Według moich
informacji istnieją starania aby interweniować przeciw „niezlicensowanemu”
używaniu słowa „regresja” chociaż rzeczywiście jedynie słowo ”regressing” jest
chronione.
Trzeba jedynie płacić
licencję za używanie słowa jako opis swojej odpowiedniej działalności.
To mi wygląda jak
dążenie do monopolizacji która mi się wydaje nieetyczna. Aczkolwiek nie mam
żadnych osobistych interesów w Polsce chciałbym jako wyraz sympatii w stosunku
do moich cenionych i lubianych polskich kolegów i koleżanek (i to w stosunku do
wszystkich, nie tylko do tych którzy uczestniczyli w moich kursach) proponować
aby zamiast tego słowa wprowadzić wyraz „cofanie” (patrz wyżej). Słowo to
odpowiada niemieckiemu wyrazu „Rückführung” i jest słownym tłumaczeniem słowa
„regression“ – pochodzącego z łaciny – czyli spolszczona wersja „regresji“. W
ten sposób można się w sensie demokracji uniezależnić od nacisku oraz roszczeń
licencyjnych i wykonać swoją odpowiednią czynność bez przeszkód. Jan Erik Sigdell http://portal.cud.nazwa.pl/article.php?article_id=12 Jan Erik
Sigdell: "Trick w
Polsce" Dotarły do mnie wieści, że polski
psycholog, Leszek Żądło, zastrzegł słowo
"regressing" jako swój znak towarowy. Ta kolejna próba monopolizacji
zakrawa wręcz na głupi kawał! Słowo to bowiem jest starsze
niż sam Żądło. Opatentować jako znak towarowy
można tylko nową konstrukcję słowną, a nie wyraz,
który od dawna jest częścią oficjalnego języka. "Regressing" zaś jest angielskim
słowem, które istnieje od wieków. Żądło najwidoczniej
oportunistycznie wykorzystał ignorancję i brak wiedzy biurokratów z
urzędu przyznającego znaki towarowe oraz ich brak motywacji do
zbadania danego wyrazu od strony lingwistycznej i historycznej. Co,
wszakże, powinno być ich obowiązkiem. Wspomniane słowo pochodzi od łacińskiego
regressus, oznaczającego "cofnięcie się" lub wprost od
angielskiego to regress ('cofać się'). Regresja więc
(regression) to akt cofania się lub cofania kogoś innego. Termin ten
funkcjonuje w języku angielskim od dawna. Podobne
wyrazy, oparte na regressus, występują
w innych językach: w niemieckim Regression i regredieren; we francuskim
régression, régresser; we włoskim regressione, regredire; w
hiszpańskim regresión, regresar, i tak dalej. Słowem tym posługiwano się w psychologii i
psychiatrii jeszcze przed narodzinami Żądły -
określając nim samorzutne cofnięcie się danej osoby do
stanu dzieciństwa, jakie obserwuje się w pewnych zaburzeniach
psychicznych, jak również aktywne cofnięcie pacjenta do stanu
dzieciństwa za pomocą hipnozy. Nawet regresje do wcześniejszych żywotów
przeprowadzano już w XIX wieku, a regresja do dzieciństwa jest
oficjalnie przyjętą - jakkolwiek rzadko stosowaną -
procedurą psychiatryczną i psychologiczną przynajmniej od
początków XX stulecia. Dziś istnieje duża rozmaitość technik
regresji hipnotycznej i niehipnotycznej - co najmniej dziesięć
różnych procedur. Podejście hipnotyczne liczy sobie ponad sto lat, a
większość metod niehipnotycznych zaczęło
powstawać w latach sześćdziesiątych. Są one dobrze
znane w USA, Europie Zachodniej i Australii. Technika Żądły jest
tylko jedną z wielu, jakie od dawna są znane i określane mianem
"regresja". Tak więc, ze względów lingwistycznych i
historycznych, ten żart patentowy sam się dyskwalifikuje, a wraz z
nim - władze, które go, jak na razie, uprawomocniły. Rzecz jasna, te
roszczenia do znaku handlowego są prawnie nie do utrzymania i upadną
przy jakiejkolwiek próbie wyegzekwowania. Bądźmy
czujni! Podsumowując, musimy pozostać czujni i
mieć oczy otwarte na niepoważne usiłowania monopolizacji,
wypływające z ekonomicznych interesów, politycznego oportunizmu,
nietolerancji i zawodowej zawiści. Przykłady z innych stron Europy
pokazują, że wola ludzi może być decydująca. Jan Erik
Sigdell
Odpowiedź
Leszka Żądło dla Jana Erika Sigdella Friedrich Nietzsche napisał kiedyś: "Jak
dobrze współbrzmią marna muzyka i kiepskie racje, gdy maszerujemy na
spotkanie wroga." To ci dopiero historia: Szwed protestuje przeciw zastrzeżeniu patentowemu w Polsce
angielsko brzmiącej nazwy! Średnio inteligentny koń by się
uśmiał. Pewnie list
J.E. Sigdella można by potraktować
jako żart lub nieporozumienie, gdyby nie fakt, że w jego
końcowej części ujawnia on swoje prawdziwe motywy
przypisując je mnie. To typowy,
znany psychologom, obronny mechanizm projekcji. Sadzę, że to właśnie jego można
podejrzewać o usiłowania monopolizacji, wypływające z
ekonomicznych interesów, politycznego oportunizmu, nietolerancji i zawodowej
zawiści. Ponieważ zajmuję się doradztwem
biznesowym, to odnoszę wrażenie, że to kolejny etap akcji wypierania
z Polski polskich produktów. Fachowo nazywa się to "schładzaniem
popytu" na polskie towary i usługi. A celem owych działań
jest przejęcie całkowitej kontroli nad polską gospodarką i
kulturą przez obcy kapitał. To nic
nowego, że w miejsce polskich dżemów w
sklepach kupujemy fińskie, w miejsce polskich ryb, norweskie, że
zamiast polskiej prasy musimy (chcemy?) czytać niemiecką,
francuską bądź austriacką. Polscy producenci
książek mają coraz większe problemy ze zbytem towaru. Ich
miejsce bez problemów zajmują wydawcy z Niemiec i Anglii. Czy teraz
przyszła pora, by polskie dochody z psychoterapii zastąpić
szwedzkimi? Nie łudźmy się. J.E. Sigdell na pewno doskonale
zdaje sobie sprawę, że psychoterapia to potencjalna żyła
złota. Stąd jego histeria i zacietrzewienie. J.E Sigdell zapewne dobrze
wie, że gdybym nie
zastrzegł nazwy regresing, uczyniłby to on sam licząc na
niezłe wpływy z polskiego rynku. Już dziś przeszkolone
przez niego osoby okazują mu wdzięczność za wyszkolenie w
zakresie - jak im się wydaje - regresingu®, choć on sam dla
swej metody używa zupełnie innej nazwy - Past-lifes Therapy. Nie
rozumiem więc, po co mu jeszcze regresing®? Jeśli nie
wiadomo, o co chodzi, to zapewne chodzi o
seks albo o pieniądze. Seks z góry wykluczam. Cały wykład o historii słowa
"regresja" nie jest dla mnie nowością. Nowością byłoby, gdyby ktokolwiek dał mi dowód na
to, że nazwa regresing funkcjonowała w języku angielskim, zanim
nadałam ją mojej metodzie. To
prawda, że "Technika (L.)
Żądło jest tylko jedną z wielu, jakie od dawna są
znane i określane mianem "regresja"." To prawda. I to
prawda o tyle ważna, że żadna z tych innych terapii nie
była wcześniej nazywana regresingiem (ani przez jedno, ani przez dwa s).
Nie mam nic przeciw nazywaniu terapii regresywnych
terapiami regresywnymi, a regresji regresjami. Nie zastrzegłem słowa
"regresja", lecz "regresing". W związku z tym
HISTERYCZNE odwoływanie się do opinii publicznej świata przeciw
monopolizacji przeze mnie rynku jest nie na miejscu! Wręcz przeciwnie, uważam,
że moje książki o regresingu przybliżają i
popularyzują wszystkie terapie regresywne, w tym reinkarnacyjne.
Sprawiają, że więcej potencjalnych klientów ma do nich zaufanie.
Ale rosnąca popularność ma i złe strony. Przeciętny klient lub czytelnik i tak nie
wie, co
odróżnia jedną metodę od drugiej. Chętniej niż
kompetencje polskich specjalistów podziwia autorytety zagraniczne - aż tak
został ogłupiony przez publicystów. Czasami żąda tego, co
sobie wyobraża i obraża się, jeśli terapeuta oferuje mu co
innego.
Nie ma też możliwości sprawdzić kompetencji osoby, która
oferuje mu swą usługę (albo nie wie o takich
możliwościach). No cóż, może to zostać uznane za
obelgę, ale faktem jest, że J.E. Sigdell załapał się w
Polsce na reklamę nazwy regresing®, którą
wylansowałem i w którą wiele zainwestowałem. Pewnie poczuł
się winny, stąd jego histeryczna reakcja. Naprawdę,
ubolewam, że Pan J.E. Sigdell nie zna
skutecznej metodologii regresingowej. Niestety, odbija się to
wyraźnie na jakości jego "artykułu". Znacznie lepszy
jest w erystyce i demagogii. A szkoda, bo jego prymitywny merytorycznie i
chamski w formie "artykuł" zdradza jego ogromne problemy
osobowościowe i psychiczne, w tym brak akceptacji rzeczywistości i
nienawiść do prawa stanowionego! Życzę
mu, by je przepracował jak najszybciej, a zyska on i zyskają jego
klienci! Nazwy zastrzega się w interesie zarówno
właściciela nazwy, jak i jego klientów. Tylko po to, by chronić
ich przed oszustami i nieuczciwą konkurencją. Nie dziwię
się temu, że ktoś tego może nie rozumieć, gdyż
badania psychologiczne wyraźnie wykazują, iż nawet proste
instrukcje są rozumiane zaledwie przez 15% ich adresatów! Ale
wystarczyłoby przejść kilka sesji regresingu, by od tej histerii
i od niezdolności zrozumienia uwolnić się na zawsze. Dokonałem zastrzeżenia
nazwy, ponieważ
chodzi mi o wiarygodny wizerunek terapeuty i metody, do których klient powinien
mieć zaufanie. Tymczasem nazwę "regresing" stosują
osoby, które nie mają o metodach regresywnych zielonego pojęcia.
Używają jej nawet wróżki, które z kart odczytują
przeszłe wcielenia. No bo ładnie brzmi! Pewien nawiedzony radiesteta
zaprezentował mi "regresing" za pomocą wahadła
określając, kto jest inkarnacją Ketlinga, Wołodyjowskiego i
Zagłoby! Nazwę tę przywłaszczają sobie różni
szarlatani! A nie brak i takich, którzy
zapewniają swych niezdecydowanych klientów, że regresingu
nauczyłem się osobiście od nich, choć zupełnie nie
mają pojęcia, o czym mówią i co oferują. Często dodają,
że byłem złym uczniem i źle zrozumiałem, czego mnie
uczyli!
Czy o zgodę na takie zidiocenie chodzi Panu J. E.
Sigdellowi, który stroi się w piórka obrońcy tradycji kulturowej
Europy przed dziczą z Polski? Dzięki akcji informowania o zastrzeżeniu nazwy
Regresing® z rynku znikły barwne postaci oferujące
regresing jako jednorazowy zabieg, po którym zostają wyczyszczone
wszystkie wcielenia! Zaprzestano też nazywać regresingiem
hipnozę reinkarnacyjną. Jednakże nie wszyscy się tym
przejęli. Niektórzy nadal reklamują swe usługi jako regresing,
pomimo że nie mają do tego ani uprawnień, ani kwalifikacji. Myślę, że znikną z
rynku już niedługo, a opornym w podjęciu decyzji pomoże
działanie biura prawnego Rzecznika Patentowego. Gdybym dokonywał zastrzeżenia w
Austrii, czy
USA, zastrzegłbym nie tylko nazwę, ale i poszczególne elementy metody. I to by mnie naprawdę satysfakcjonowało. I to by była
prawdziwa monopolizacja rynku. Ale za to klient miałby pewność,
że wybiera właściwą dla siebie terapię i może
żądać ukarania naciągaczy i szarlatanów
wykorzystujących cudze osiągnięcia "dla własnych,
ekonomicznych czy oportunistycznych celów". Na koniec chcę zapewnić, że dla mnie
ważniejsza od konkurowania jest współpraca miedzy ludźmi
posługującymi się podobnymi metodami. Doskonale wiem, że
niektóre osoby nie nadają się do regresingu, ale można wobec
nich wykorzystywać inne terapie regresywne. I chętnie polecam im
specjalistów z tych dziedzin. Ale
przywłaszczanie sobie nazw autorskich cudzych metod uważam za
niedopuszczalne.